Nowy numer 13/2024 Archiwum

Tolerancja tortowa

Myśl wyrachowana: Jak błyskawicznie zostać fanatykiem? Oberwać od wroga fanatyzmu.

Gdy przed dwoma tygodniami prymas Belgii abp André-Joseph Léonard odprawiał Mszę św. w brukselskiej katedrze, podbiegł do niego człowiek w czerni i rzucił mu w twarz tortem. To taki praktyczny wyraz języka miłości, jaki belgijskie media rozpuściły przeciw arcybiskupowi. Pretekst do nagonki znaleziono w najnowszej książce prymasa. Napisał tam, że uważa AIDS za rodzaj „immanentnej sprawiedliwości”, która nie jest karą Bożą, lecz naturalną konsekwencją sponiewierania ludzkiej miłości. Afera wybuchła taka, jakby AIDS było dla Belgów wartością chronioną, a wszyscy zarażeni tą chorobą gigantami cnotliwego życia. Równie dobrze syfilityk mógłby oburzać się na stwierdzenie, że syfilis jest z reguły skutkiem łajdaczenia się. Bo tak właśnie jest.

Gdy kierowca po pijanemu spowoduje wypadek, doświadcza wewnętrznej sprawiedliwości, wpisanej w złamanie zasad, którego się dopuścił. Podobnie odpowiedzią natury na rozpowszechnienie wynaturzonego seksu stała się nieznana wcześniej choroba. Jej ofiarą czasem padają też, owszem, niewinne osoby, bo grzech ma zawsze skutki społeczne i jego owoce trują wszystkich. Ale rozpanoszone słuszniactwo nie pozwala o tym mówić, bo z przyzwoitości i wierności nie ma kasy, a z prezerwatyw jest, i to ogromna. Dlatego, choć prymas delikatnie wskazał źródło nieszczęścia, zrobiono z niego fanatyka ze stosem w kieszeni. Ale cóż, opinię społeczną kształtuje się nie logiką, lecz bazującym na kłamstwie emocjonalnym jazgotem. Nie tylko w Belgii, rzecz jasna. Na jednym z polskich portali tak skomentowano atak na duchownego: „Po takich słowach mogło dojść do najgorszego, ale skończyło się na małym incydencie”.

O tak. Sponiewieranie biskupa w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary to „mały incydent”. Prymas powinien podziękować, bo zasłużył na „najgorsze”, a tu go tylko tortem poczęstowali. Miał szczęście, że napastnik nie był ubrany w pasiak, bo hierarcha byłby dziś okrzyknięty już nie tylko homofobem, ale też i faszystą. Bo nieważne co robisz, kim jesteś i co głosisz – ważne, kto cię zaatakuje. Jeśli nie idziesz ramię w ramię z ziejącymi tolerancją współczesnymi bolszewikami, ty będziesz agresorem i ty będziesz winien.
Identyczny typ rozumowania objawił się w komentarzach na temat zadymy podczas Marszu Niepodległości w Warszawie. Choć szli tam ludzie z różnych środowisk, których łączył patriotyzm, wszyscy oni są faszystami. Zaatakowali ich wszak wrogowie faszyzmu. Co z tego, że ci „antyfaszyści” to zbieranina ogłupionych małolatów, anarchistów i zwykłych nieuków, nieświadomych, że Dmowski to nie ksywa Hitlera. Co z tego, że byli wśród nich krzewiciele AIDS, zwący się wrogami homofobii, i rzecznicy cichego holokaustu, zwanego aborcją. Zwołały ich przecież środowiska nowoczesne, internacjonalne, dla których polskość to nienormalność. A to znaczy, że racja jest po ich stronie. Niech zatem nikt nie waży się nazwać ich agresorami. Oni są zawsze gołąbkami pokoju. Niosą słuszność i wolność. Kochają wszystkich z wyjątkiem narodowców i innych młodych gnojów. No i klechów. Na kamień zawsze odpowiedzą chlebem. A czasem nawet i tortem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy